poniedziałek, 27 października 2014

74. Żółte, puste światło latarni...

Wracałem samotnie, drogą skąpaną w jedynym blasku nocy - świetle latarni, bo księżyc nie miał szans przez nie się przebić. Nie lubię tego światła, jest tak smutne, tęskne, puste. Przypominające odległą radość - odległą ode mnie... 

Przejmujący smutek.

Nie ma na to racjonalnego powodu, pojawia się sam i znika, zawsze z ociąganiem. Jest mi najgorszym wrogiem i jedynym przyjacielem.

Tylko smutkowi pod żółtą latarnią opowiadam najskrytsze przemyślenia - a myślę wręcz za dużo. Dzięki temu, notabene, moja względna długość życia wydłuża się - okres myślenia zdaje się zawsze trwać dwa razy tyle, ile rzeczywiście trwa. Sen natomiast życie względnie skraca. Z tego powodu chciałbym umieć chociaż zapamiętywać większość snów, by jak najmniej stracić z tego, co mi jedyne pozostało.

Bo co ja posiadam? Dla rodziców niegdyś idealny, dzisiaj przeciętny - jedyne, co według nich mnie trzyma, to śladowe ilości dobrego do nich nastawienia i fakt, że mam dobre wyniki w szkole. Ale ocena przecież nic nie znaczy - ot, codzienny cytat większości nieuków, leniących się, po prostu słabych uczniów. Czyż nie działa to zatem i w drugą stronę? Czy ja jestem mądry? Ja jestem nauczony. Wyuczony. Przez lata nie dopuszczałbym myśli, że mogę być kujonem, przecież w podstawówce i połowie gimnazjum nie musiałem niemal nic powtarzać. Umiałem, tak sobie. Później, także teraz, uczę się, znacznie więcej, na tyle, na ile pozwala mi moja słaba wola. I odkryłem, że nie ilość nauki robi ze mnie kujona, lecz nastawienie do ocen. A tego nie potrafię się wyzbyć. Biorę je na poważnie, a przecież oceny się nie liczą. Tym bardziej w liceum, bo co najwyżej odzwierciedlają stopień przygotowania do matury. Dlaczego więc zależy mi na wszystkich, a nie na... pięciu? Wyuczony... do niedawna nie wiedziałem, jak zachować się w najprostszych sytuacjach, nie umiałem wprowadzić w życie najoczywistszych zasad kultury osobistej. I wciąż, wciąż jestem nieobyty.

Wspomniałem o swojej słabej woli. Nie jest tak? Nie umiem powstrzymać się od łamania postanowień - tak, co sobie zamyślę, to zaraz zapominam. Łatwo się dekoncentruję, wola nie pozwala mi skupić się na konkretnym celu aż do jego całkowitego wypełnienia. Jestem nieodpowiedzialny. Nigdy nie dałbym sobie tego wmówić, jako dziecko wychowane dobrze i posiadające wysoki poziom poczucia etyki, moralności, głęboką wiarę religijną, wzniosłe ideały i bardzo uczuciowe, że aż wstydliwe marzenia. Gdzie to wszystko zniknęło? Utraciłem powszechnie pojęte poczucie moralności, waham się między przyjmowaniem wszystkiego z dystansem i spoglądaniem zawsze z dwóch stron - niedecyzyjność, izolacja od problemów z powodu braku umiejętności ich rozwiązania - a spoglądaniem pokrętnym, wręcz usprawiedliwiającym to, co ogólnie pojęte jako złe, niedobre. Bo gram inteligentnego i dedukcyjnego - zawsze doszukuję się drugiego dna i podchwytliwości, nawet tam, gdzie ich nie ma. Utraciłem wiarę religijną i respekt dla części nauk Kościoła z tej samej przyczyny - doszukuję się, nie podoba mi się, buntuję się. Może to wszystko być związane z "nastoletnim buntem", ale wątpię, żeby to się zmieniło - tak, jak moja dziecinność, moja infantylność, a za tym też cecha przywiązywania się. Zbyt szybko i zbyt mocno. Poczucie etyki, niektóre ideały i marzenia pozostały. Jednak o tych ostatnich nie wypowiadam się już: "Kiedy...", ale: "Jeżeli...".

Dalej? Jestem niepraktyczny, nie znam się na życiu, wręcz boję się go. Jednym z moich marzeń jest znaleźć kogoś, kto umiałby mnie przez nie przeprowadzić. Słaby fizycznie, wątły, niższy, wrażliwy... koncert życzeń, z tym tylko, że kompleksów i problemów tak naprawdę. Jestem wiecznie uległy i łatwy. Bez wątpienia. Nie jest problemem umówić się ze mną na cokolwiek. Zawsze mogę pożyczyć, zawsze mogę oddać właśnie wtedy. Zawsze mogę spotkać się właśnie wtedy. Bo nigdy nic nie planuję. Nie mam co planować. Siedzę w domu, jestem tam leniwy, ospały, wcale-nie-słodki i infantylny. O, i pasjonuję się rzeczami, które nikomu nie obiły się nawet o uszy. Czasem sam chcę się z kimś spotkać, ale to raczej dla niego, niż dla mnie - ponieważ to ja spotykam się z nim, to mnie interesuje czyjeś co-tam-u-niego, a nie na odwrót. Ja nie jestem punktem zainteresowania, umiem tylko krążyć po czyjejś orbicie. Każdy ma najlepszych przyjaciół. Nie każdy takim jest.

Nie zostali mi przyjaciele z podstawówki, zniknie powoli większość tych z gimnazjum. Jeżeli tylko budynek trzyma nas razem, to po co w ogóle zaczynać? Tego boję się w dorosłym życiu. W pracy nie będzie zajęć-zabaw ułatwiających poznanie. Dopóki nie jesteś błyskotliwy, elokwentny, zabawny chociaż - dopóty nie robisz za nikogo innego poza współpracownikiem.

Ja, ja, mnie, o mnie. Cały ten wpis jest o mnie, ale... czym jest "ja"? Pasmem edukacyjnych, pozatowarzyskich sukcesów i życiowych porażek. Zawsze muszę nad czymś się poużalać. Nawet nad drobnymi niepowodzeniami. Chyba lubię robić sobie problemy, lubię płakać do własnego zwycięstwa. Może to jest jedyny sens mojego życia? Smutek? O wiele bardziej przyziemny i realny, niż uczuciowe, wstydliwe marzenia. Tak bardzo teraz się boję, by nie zepsuć jednej ważnej rzeczy...

Co mi jedyne zostało? Samo życie właśnie. Codzienność, rutyna. Każdy dzień kończy się moim samotnym powrotem ulicą, pod latarniami. Nie zawsze wieczorem, ale co dzień je mijam. Życie jest drogą - to chyba najlepsze i najtrafniejsze porównanie. Moja droga składa się z prostego odcinka, być może nieznającego końca, w większości ciemnego, z krzakami, zaułkami, z pustą jezdnią obok i małymi zamkniętymi mieszkaniami z zapalonym światłem w środku po bokach. Czasem na mojej ścieżce pojawia się światło. Żółte, cisnące niezrozumiałe łzy do oczu światło latarni. Nie lubię go.

sobota, 25 października 2014

73. Epidemia :/

Tu nie ma o czym pisać.

Naprawdę xD

Ale skoro relacjonuję tu swoje życie, nie mogę się wymigać :P

W piątek piękne lekcje, żadnej pracy domowej prawie nie było, cały dzień świetny humor... Bo to już dzisiaj ^.^

Myślałem, że to wszystko z ewentualnego stresu, z tej presji czasowej - miałem osiem minut po dzwonku na dotarcie na przystanek - szybko okazało się, że wcale nie. Bolący brzuch zwiastował po prostu grypę jelitową :/

A poszliśmy na horror, chciałem się tak dobrze bawić... Podczas seansu było mi najgorzej, nie miałem siły nawiązać kontaktu :c

No, niestety xD Potem jeszcze posiedzieliśmy jakiś czas przy stoliku, on pił, ja nic nie zamówiłem :P

Ale opowiadając to z dzisiejszej perspektywy, nie czuję się już psychicznie źle z tego powodu - Jisas, następnym razem będzie lepiej, chociaż to wczoraj miało być tak fajnie :D

A wychodząc z budynku jeszcze pośliznąłem się na zlodowaciałym bruku. Fun, fun, fun.

Okej, wycisnąłem chyba tyle, ile tylko się dało z tego jakże... upośledzonego spotkania xD Nie chcę pisać nic więcej :P W każdym razie dzisiaj już się kuruję i do jutra powinno mi zniknąć, odporność jednak daje znać, pomimo epidemii domowej xD

A w szkole dobrze, tylko jedna klasówka w tym tygodniu, oceny niezłe, tylko jedna 2 jak na razie :P Średnia wysoka (wow :d), o całą ocenę od średniej klasy o.o Gra na keyboardzie z ST jakoś idzie (pani mnie chwali, więc nie narzekam :3)

O, i polecam "Modlitwy za Bobby'ego", tak, DOPIERO teraz. :P W każdym razie bardzo mi się podobało :3

PS. Ale następne spotkanie będzie lepsze, obiecuję! Najlepsze! ^.^

niedziela, 19 października 2014

72. Pozdrowienia z weekendu ;D

Hej! :D

Widzicie radość emanującą z mojego powitania? To przyjrzyjcie się bliżej ^^


Wciąż nie? Krótkowzroczność.


Pyszna ta jajecznica dzisiaj, idealnie pikantna :3


Hmm, Smutną Baśń wysłałem w poniedziałek, chyba nic się nie działo od tego czasu do dziś. To w sumie nie wiem, po co ten post, daję znać, że żyję. Bądźcie zdrowi! ;)





Ojej... a jednak. Przecież spotkałem się wczoraj z SZ ^.^


Cały tydzień poprawiał mi humor, aż do sobotniego apogeum :D


Rano zaczął i rano skończył zajęcia, a ja przyszedłem... też rano. I poszliśmy do herbaciarni, sielanka. 

Problem w tym, że była zamknięta, bo nie sprawdziłem godzin otwarcia xD Więc poszliśmy nad jezioro, gdzie na nieszczęście był jakiś bieg, znaczy się dużo za dużo ludzi :p także obeszliśmy jedynie pół jeziora dookoła. I to, razem z herbaciarnią wybiło mnie z rytmu, dlatego chodziliśmy po centrum, parku, centrum i parku, tak w kółko xD

Sorry, nic w tym dla was ciekawego :P Byliśmy w dwóch bibliotekach, by wypożyczyć jego lekturę. Na ulicy dostaliśmy jabłka od jakichś wolontariuszy, a że nie miałem gdzie trzymać swojego, dałem SZ na przechowanie. Już nigdy więcej go nie ujrzałem ;_; Znaczy się jabłka. W sumie, na chwilę obecną, SZ też ;p


I... szczerze, tak właśnie, na niczym, zleciały trzy godziny, następnie, gdy sprawdziliśmy autobus dla SZ, wyszło, że pozostaje jeszcze cała godzina :D Spędziliśmy większość na dużej sofie bez znaczenia.


Ale nic nie miało wtedy znaczenia. Wybraliśmy się do parku, ponownie, na ostatnie dwa okrążenia xD


A podczas drugiego tak się dziwnie złożyło, że zapragnąłem podziękować SZ za... całe umilanie mi czasu od wtorku. Zatrzymałem się nagle. Nie bardzo wiedziałem, jak zacząć, ale podziękowałem. I... to wszystko? Nie całkiem. Objąłem go ^.^ Pierwszy raz przytuliłem takiego, hm... unikatowego chłopaka, zestresował się, biedny :3


Chyba na tym najprzyjemniej zakończyć ten pościk, dobranoc ;)


// Lepszy S w garści niż komentarze na innym blogu xD

poniedziałek, 13 października 2014

71. Smutna Baśń

Smutna Baśń

Za górami, przez najwyższe
Szczyty granie wodne oczka
Idzie echo – coraz cichsze.
Ja Cię wołam, hen, z wysoczka.

Za lasami, przez najdalsze
Puszcze bory łąki sioła
Leci sokół mój, ja walczę,
Przez sokoła szukam, wołam.

Za siedmioma dolinami
Lub ośmioma, już nie pomnę
Stoi kasztel z wieżycami
Zechciej, wstąpże w progi skromne.

Za rzekami, co tak płyną,
Jeziorami wraz z Bajkałem,
Morzami, co z syren słyną,
W oceanie – tam szukałem.

Czyś za stepem? W ziemi, śniegu?
Wstępem baśnie tak nie wspomną
Szukam, potykam się w biegu,
Ratuj!... Mą nadzieję płonną.

Krzyknij do mnie, a usłyszę,
Powiedz jakimkolwiek głosem,
W pustce wirują derwisze,
Szepczesz, mruczysz choć pod nosem?

Gdzie się kryjesz? Nie istniejesz?
Już byłeś? Będziesz dopiero?
Poznałem? Nigdy nie poznam?
Czy to życie jest barierą?

Wyglądałem Cię wraz z pełnią
I gdy słońce zaszło w smutku.
Wyglądałem Cię w noc ciemną,
Tracąc wiarę, powolutku.

Przeczekałem cały żywot
Czy nikogo nie jest warty?
Nie znalazłszy na tym świecie,
Może znajdę Cię na tamtym?

// Zwróćcie uwagę na konstrukcję, wszędzie osiem sylab
/// Nienawidzę prowadzić tutaj dialogu, a tym bardziej monologu... Usilnie apeluję o komentarze osób innych niż S ._.
//// Jakby coś: deklaruję tu swoje prawa autorskie, nie dam sobie nic ukraść ;p

sobota, 11 października 2014

70. Wspominki

Siedziałem dzisiaj na strychu i przetrząsałem swoje papierki, kartałki, rysunki i notatki z dzieciństwa - a mam ich sporo, niegdyś w świetlicy dnia nie było, żebym czegoś nie rysował... Poza tym o tyle odstawałem od innych, że w wieku dziewięciu lat, kiedy wszyscy zbierali karty, metal tazo i tym podobne zabawki, interesowali się piłką nożną i oglądali mecze, ja z fanatycznym oddaniem poznawałem... alfabety xD Obsesyjnie drukowałem wszystkie zbiory znaków różniące się od alfabetu łacińskiego, w szczególności azjatyckie - tam w praktyce co kraj, to inny system zapisu mowy. Ktoś dostał kartę z Ronaldinho, ja cieszyłem się pięknym wydrukiem Hiragany, Katakany, Bopomofo, Hangeulu, Cyrylicy i ch*j wie, czego jeszcze xD

Kolejnym etapem w życiu było tworzenie własnych systemów znaków na podstawie tych wydrukowanych. Najczęściej polegało to na zmianie transkrypcji konkretnych gotowych znaków na taką, która odpowiadała wizualnie tym znakom z perspektywy alfabetu łacińskiego - przykładowo, grecka omega 'ω' oznaczać będzie w, bo wygląda podobnie xD
I w ten sposób wymyśliłem jako dziecko około 2669 znaków, które zapisywałem w zeszyciku xDD A niektóre systemy były bardzo ciekawe, na przykład jeden składał się ze schematycznych piktogramów przedstawiających ułożenie języka podczas wymowy zapisywanej głoski, inny jest kolorystycznym zapisem głosek (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że czyni mnie to synestetykiem) Z tego wzięła mi się późniejsza fascynacja językami... Albo historią, od ogromnej obsesji na punkcie starożytnego Egiptu... Ale ja odbiegam od tematu xD

Przetrząsam te papierki, dzielę na te, które przedstawiają jakąś wartość sentymentalną i te na makulaturę, a tu... zabytek mojego piśmiennictwa, napisany w czwartej/piątej/chyba nie szóstej klasie. Krótkie opowiadanie z moim kolegą (który mi się podobał, a o tym nie wiedziałem i o którym już kiedyś wspominałem) i koleżanką (która myślałem że mi się podobała, choć tak być nie mogło, i temu koledze też się podobała xD) w rolach głównych. Bezsprzecznie widać więc, że wówczas pełnili dla mnie oboje ważną rolę towarzyską.

Nie wiem, jak bardzo was to interesuje, ale ja osobiście prawie się popłakałem ze śmiechu, czytając to (troszkę długie i nudnawe, możecie tylko przelecieć wzrokiem w poszukiwaniu co lepszych fragmentów) (niektóre rzeczy pokazują, o czym ja wiedziałem już w podstawówce, choć życie towarzyskie leżało) :

"[bezpośrednia kalka]
Ja i R
Tom I
W poszukiwaniu Atlantydy

Nazywam się [ja]. Postanowiliśmy z moim kolegą R, że wyruszymy na poszukiwanie ATLANTYDY[serio, ogromne litery]. Spakowaliśmy dużo potrzebnych rzeczy: 4 paczki czipsów, 10 batonów, mandarynki, banany, jabłka, śpiwory, kilofy i harpuny. Nie zapomnieliśmy także o księdze Plate'a[Boże, dzisiaj nie mam pojęcia, co to xd] i innych dziełach na temat ATLANTYDY.
- Może weźmiemy P[koleżankę]? - spytał R, gdy mieliśmy wyjść.
- Czemu? - spytałem.
- Tak żebyśmy mieli dziewczynę[xDD] - odparł R.
Dodaliśmy więc śpiwór, kilof i harpun.

- Najpierw na Ocean Atlantycki - zaproponowałem [przypomnienie: tu są wymieniane potencjalne pozycje Atlantydy, jednak w rękopisie uznałem to za zbyt oczywiste, by jakoś to zaznaczyć :P]- Ale nie mamy, statku no to nie. I pewnie byśmy zabłądzili, bo tu jest napisane, że ona[Atl.] co jakiś czas tonie. Tu[gdzie indziej] piszą, że to jest Ameryka Południowa. Nie wierzę w to, więc nie. [jak szybko i niebezpodstawnie dokonałem selekcji xD] A w Andach, znowu nie mamy statku, więc także...
- Ale gdzieś musimy, no nie? - wtrąciła się P.
- No, racja - przyznałem - kto jest gotowy na podróż w Andy?
- Ja - powiedział R.
- Ja też - powiedziała P.
- Na statek - powiedziałem - idziemy. [ten entuzjazm i decyzyjność... i nigdzie nie ma powtórzeń xp]
- Gdzie jest port? - spytała P.
- Chodźcie, ja wiem - powiedział R - Tędy.

Poszliśmy za R do portu. Gdy już tam byliśmy, oznajmiłem: Ten wypływa o północy do Ameryki Środkowej. Poczekamy w sklepie.

Gdy już była północ, zakradliśmy się za beczki.
- Wypływa pan w rejs, kapitanie? - spytał jakiś pan.
- No jasne! Wprost do Meksyku! Odwiąż liny! - zawołał kapitan.
Pan poszedł na drugi koniec okrętu i zaczął odwiązywać cumy.
- Teraz! - rozkazałem i wspieliśmy się na najbliższą cumę niezauważeni. Byliśmy tacy zmęczeni, że od razu zasnęliśmy. [tuż po wspięciu się xD]

Nazajutrz ja obudziłem się pierwszy i pobudziłem wszystkich, po czym uciekliśmy na dach w obawie, że nas złapią.
- Patrzcie, jesteśmy pośrodku oceanu! - powiedział R.
- Jutro powinniśmy być w Meksyku - powiedziałem.

Cały dzień patrzyliśmy w ocean. Następnego dnia ledwo zeszliśmy ze statku, bo by nas złapali.
- Teraz na dworzec - powiedziałem.
- A gdzie on jest? - spytał R.
- Nie wiem. Spróbóję[;C] po hiszpańsku - odparłem.
- Dónte esta estación de trenes? - spytałem przechodnia. [na 100% niepoprawne, już widzę błędy xd]
- Todo derecho, de derecho, a la izquierda - odpowiedział.
- Gracias - podziękowałem - chyba prosto, prawo i lewo... Chodźcie! Sprawdźmy to!
I rzeczywiście; dotarliśmy na dworzec.
- Chodźmy na dach, ten jest za minutę do Chile! - zawołałem.

Do Chile jechaliśmy cztery dni.
- Dobrze, że mamy tyle jedzenia! - powiedział R.
- No... - potwierdziła P.

Gdy byliśmy w Chile, wyciągnąłem mapę świata i oznajmiłem: Chodźcie tędy! Za ok. trzy dni będziemy w Andach!
Lecz szliśmy tam pięć dni. [ale zwrot akcji xDD]
- Zostało nam jedzenia na dwa tygodnie! - zawołał R.
- Trudno, pójdziemy tam na sześć dni! - odparłem.

Po trzech dniach znaleźliśmy dziwne miasto.
- To chyba Machu Picchu - powiedziałem.
- Może już pójdziemy? - spytał R.
- Dlaczego? - spytałem.
- Bo te zwierzęta nie są przyjazne! - Dokończyła za R'a P. Wtedy dostrzegłem kamienne posągi zwierząt.
- To posągi [xD] - wyjaśniłem - tylko są tak pomalowane. Poza tym, musimy wracać.

Wróciliśmy szczęśliwie do Chile po trzech kolejnych dniach. I jak zwykle wślizgnęliśmy się tym razem od razu na sam dach statku. Płynęliśmy do Polski osiem dni.

- Więc ATLANTYDA jest do tej pory nieznana - stwierdziłem.
- No... - odparli zgodnie R i P.

Cena 10zł 50gr
Wydawnictwo [moje inicjały]
2007-2008"

Najlepsze jest to, po cholerę nam były kilofy, harpuny, i jak przeżyliśmy jakiś miesiąc na dziesięciu batonach, czipsach i owocach xDDD To rozgarnięcie dziewięciolatków, same szczęśliwe zbiegi okoliczności, wieczna dobra passa i wciągające dialogi, punkt kulminacyjny i pointa... xD Przepraszam, jeżeli kogoś tym zanudziłem, ale same fragmenty nie miałyby sensu. Ot, taki post-odskocznia, dla mnie mały powrót do przeszłości. Wspominałem dzisiaj trochę.

// Obaj z SZ jesteśmy lekko chorzy, tyle u mnie.
/// Ale nie na HIV, Jezu Chryste :c

sobota, 4 października 2014

69. Niecodzienny numer, a zatem i niecodzienne wieści ;)

Witam wszystkich :D
Rozumiem, że u każdego dobrze. Jeśli tak, to dobrze.

W tę środę w liceum hucznie odbyły się otrzęsiny, organizowane przez jedną z klas drugich.
Pierwszaki dostały po państwie tematycznym i należało się stosownie przebrać, porobić pocztówki-plakaty zachęcające do podróży do danego kraju, skecze reklamowe o tym samym przeznaczeniu, oraz przygotować charakterystyczną piosenkę ;p

Nie będę się zdradzał, bo potencjalnym poszukiwaczom mocno zawęziłbym grono poszukiwań xD W każdym razie były takie państwa, jak Japonia, Meksyk, Indie, Egipt, Francja.. i coś jeszcze ;p

Najbardziej chyba podobali mi się Hindusi i Japończycy, u tych drugich same subkultury :D Choć meksykanie z tymi wszystkimi wąsami, sombrero i gitarami też urzekali xp

No cóż, poza tym jednak, że u wszystkich było na co patrzeć, to jednak nie było czego słuchać, bo jedyny kabel do udźwiękowienia się spieprzył jakoś na początku xD A klasy miały grać przodem do komisji, przez co inni nie mogli tak naprawdę zobaczyć, co też przygotowali jako skecz. Organizacja przypadła zwycięskiej klasie sprzed roku. I, nie przesadzając, wyszło im to chujowo :P

Muszę się odzwyczaić od przeklinania, jak samotnie w domu zaczynam, to już skończyć nie mogę. A przecież w towarzystwie wręcz nie potrafię być agresywny :/

Co poza tym, co poza tym, co poza tym... Hmm, niech będzie.

Zacząłem chodzić w koszulach (wow :o, ale spokojnie, nie wyglądam bardzo pedalsko xD - choć w sumie SZ powinien to zweryfikować :p)

I jakoś tydzień temu, kiedy pojechałem z mamą po buty, postanowiłem jeszcze pomierzyć ubrania. I wtedy z moich ust padła następująca kwestia (na temat dwóch koszul):
- Okej, tej nie chcę, bo pedalska, tę wezmę, bo... bo tylko lekko pedalska xD
A mama na to (żartobliwym tonem):
- A co, jesteś takim 'lekkim'?
Nie odpowiedziałem, bo nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi, uznałem to za zwykły żart. Ale temat powrócił... w samochodzie.
- Chyba mi nie odpowiedziałeś na pytanie w sklepie...
- [No cóż, i tu pojawia się moja odpowiedź na postawione wyżej pytanie, której pozwolę sobie nie zacytować, a która bynajmniej nie była przecząca, wręcz przeciwnie, sprostowałem, że... no cóż, nie mam chłopaka i nie mam pojęcia, kiedy miałoby się na to zanosić]
I... tyle. Mama powiedziała, że i tak od pewnego czasu to podejrzewała (Choć myślała, że chodzę z ST xD), i że to jej intuicja - gówno prawda, zważywszy na to, jak często podlegała ona mojej własnej sugestii. Nastawienie do takiej sytuacji miałem wyrobione od dawna i nie miałem nic przeciwko temu, by ostatecznie do tego doszło. Wcześniej spróbowałem nawet osobiście zainicjować coś takiego, z tym, że druga strona jakoś nie była skłonna do rozmowy.

Także tyle by było na temat pierwszego coming outu w rodzinie - i, szczerze mówiąc, nie mam wciąż nic przeciwko temu, by reszta (ta najbliższa) się o tym dowiedziała - w tym rodzeństwo, taka świadomość dałaby raczej jednego homofoba mniej, nieprawdaż?

I wczoraj dość spontanicznie powiedziałem o tym koleżance, mojej byłej xDD Dobry jestem :D O dziwo, nawet nie spytała o motywy ubiegłego związku.

A teraz... meritum, przynajmniej dla mnie: Kolejne spotkanie z SZ! :3

Umówiliśmy się po lekcjach w piątek, na szesnastą. Po dzwonku zostałem w szkole, celowo, by poczytać książkę i zabić pozostały czas. Później zostawiłem plecak w szafce (po ostatnim opisie poproszono mnie o więcej szczegółów, no cóż, proszę bardzo :D), poprawiłem włosy (obowiązkowo xD) i ruszyłem na ustalone miejsce.

SZ uprzedził mnie o możliwości spóźnienia, nawet piętnastominutowego, więc nie martwiłem się przez pierwszy kwadrans po czasie. Przez drugi też nie, bo skoro powiedział, że przyjdzie, to przyjdzie. Przez myśl mi nie przeszło, że mógłby nie przyjść, jestem pewien, że zależało mu na tym tak samo, jak mi ;D W końcu rozmawiamy codziennie średnio po parę godzin od... uwaga, od początku roku xD

Po pierwsze, poszliśmy jeść, co jest idealną rzeczą na początek po ośmiu godzinach w szkole i niedokończonym śniadaniu ;p I, nie mogąc się zdecydować, zdaliśmy się oboje na mnie: A ja zawsze mam do polecenia jeden lokal, gdzie jest dobrze, szybko, tanio i nigdy nie ma tłoku - czyli w sam raz dla nas ;) Nie podam nazwy, bo nie zapłacono mi za reklamę :p

Zamówiliśmy to samo, ale z różnymi sosami... I nikt nie spojrzał przy odbiorze na to, co odbiera. Ja zjadłem jego zamówienie i on wszamał moje xd

I poszliśmy do parku - jeny, klasyka... i to do tego samego, co ostatnio. Niewielu ludzi, tak jest dobrze.

A tam miałem całkiem sporo do opowiedzenia, między innymi historię z góry i wspólne narzekanie na organizację otrzęsin ;p Ale nie mieliśmy aż tyle czasu, zaczynało się wyludniać, ściemniać i zrobiło mi się (tak, mi, a chyba pisałem o swojej zwiększonej niewrażliwości na zimno) chłodno. Zacznę chodzić w długich spodniach może w końcu xD Albo... jeszcze tydzień. A na kurtkę jeszcze przyjdzie czas, śnieg nie pada.

Tak więc ja i SZ poszliśmy w stronę przystanku, z którego miałem odjechać. Jak miło jest być odprowadzonym, ja zawsze odprowadzałem innych :D Jaka mała różnorodność emotek.. :/

No i to by było na tyle, zostałem odprowadzony fizycznie na przystanek i wzrokiem, odjeżdżając. Koniec ^.^ i jechał krótko i szczęśliwie.

A SZ? Jechał długo i (miejmy nadzieję, trzymajmy kciuki) również szczęśliwie, Był w domu chyba czterdzieści minut po mnie :P Oczywiście wiem to stąd, że tuż po powrocie bez pisania się nie obyło. Tworząc ten wpis też z nim rozmawiam, aw shit xD

Tak więc, do następnego posta - żegna was szczęśliwy posiadacz czterech czekolad i nieszczęśliwy posiadacz bolącego gardła - rozdwojenie jaźni xP

//Kurde, 200 wyświetleń i wrzesień przebiłby rekordowy styczeń tego roku :D
/// Co się z wami stało, błagam, komentujcie :P (Nie to, że nie lubię konwersować z udzielającym się często S, ale nie chciałbym, żeby był on jedyny ;d a statystyki nie kłamią, jest was sporo, jw. xD)
//// W końcu!... Statyw do keyboardu!
///// Cały dzień nie ruszyłem historii... a powinienem :/
////// Dostałem czekoladę od koleżanki! Teraz muszę się zrewanżować ;p