niedziela, 31 sierpnia 2014

61. Północna Italia VI

Środa, 13.08

14. Godzina w Bolonii

Wstajemy, jemy, jedziemy. Jak zwykle. (Chyba opisuję tę rutynę zbyt oschle)

Mieliśmy jechać w stronę Rzymu brzegiem morza, zatrzymując się na plaży niedaleko Rimini.

Ale ja, rutynowo napalony na zwiedzanie, proponuję: Przejedźmy przez Bolonię, chociaż na godzinkę, chociaż nie wiem, co chciałbym tam zwiedzić!

A wszyscy: Ja pierdolę... No dobra. (ej, tam, narrator, przecież odpowiedzieli tłumionym entuzjazmem)

I jedziemy ^^

W drodze przejrzeliśmy przewodniki w poszukiwaniu ciekawych zakątków i zabytków, i okazało się, że jest co obejrzeć.

Na miejscu byliśmy szybko, znaleźliśmy miejsce parkingowe (płatne, a jakże), i idziemy świetną, wczesnorenesansową i dość wąską uliczką ze wspaniałymi domami i kamienicami dookoła, przez wysoką ceglaną bramę, jakieś osiemset metrów. Wszyscy zachwyceni tym klimatem.

Dochodzimy na placyk (jakby to jeszcze nie było oczywiste) a na placyku... dwie krzywe wieże. Co prawda kwadratowe, ale krzywe! No, ładne. Z ciemnej cegły, takiej innej niż nasze zamki krzyżackie, no, ładne.

I dalej, naturalnie ładną uliczką. Choć dosyć szeroką. Na kolejny plac. Ale jaki plac, matko bosko...

Nie stało tam praktycznie nic wielkiego, monumentalnego, zaledwie duże, jak to pałace, ratusze i bazyliki mają w zwyczaju. Ale dało się poczuć tak mocny powiew schyłku średniowiecza, początek myślenia, humanizmu, nowego stylu architektonicznego wyłaniającego się z budowli jeszcze niemal typowo gotyckich... Super :D
Niestety coś tam na środku było w remoncie i przykryte białą płachtą, ale jeszcze będziemy mieć do takich więcej szczęścia. Ważne to, co widać. Ratusz/pałac - piękny. Fontanna Neptuna - fajna, zrobiłem trzy zdjęcia cycków syreny, za każdym razem coraz bardziej zbliżając, co w efekcie śmiesznie wyglądało, gdy obejrzeliśmy fotki w domu xD
I wielka bazylika San Petronio, naprawdę potężny kościół. Mojej mamie szczególnie się spodobał, ponieważ, jak powiedziała, jako jedyny znany jej kościół miał on posadzkę w ciepłych barwach, no i rzeczywiście, dzięki temu wyglądał znacznie sympatyczniej, niż np. katedra u mnie.

Wróciliśmy inną uliczką, nie zahaczając już o nic, ponieważ jak planowaliśmy spędzić w Bolonii godzinę, tak słowa musieliśmy dotrzymać, bo na tyle wykupiliśmy parking :P

Bez wielkich przystanków wróciliśmy na pięć minut przed czasem i pojechaliśmy dalej, dalej, w stronę Rimini i morza.

15. Rimini chuj trafił, ale wciąż kąpiel

Patrzę, patrzę, a do tego Rimini daleko fhuj. A jechaliśmy ukosem, więc gdyby ściąć drogę prostopadle nad Adriatyk, wykąpalibyśmy się wcześniej. I tak też zrobiliśmy, przyjechaliśmy się wykąpać do Lido di Classe, małego kurortu pod Rawenną (mogliśmy ją zwiedzić, ale zbyt dużo czasu spędziliśmy na plaży ;/).

I teraz tak. Plaża ma z 50 metrów szerokości, nie? Mówię o tym stricte plażowym piasku. No to już po dziesięciu metrach widać pierwszą muszlę, 40 m od wody (!), a kolejne, wielkości trzech-pięciu centymetrów leżą w odległościach mniejszych niż jeden łokieć! Natomiast w miejscu, gdzie kończy się każda zalewająca fala, ciągnie się przez całą plażę wielki pas potłuczonych muszelek, pośród których jednak trafiły się nam najpiękniejsze całe muszle. Połowę spędziliśmy na kolekcjonowaniu znalezisk, połowę na pływaniu, a trzecią połowę podglądając nagie kraby na kamieniach.

I tak do wieczora. Potem pojechaliśmy szukać noclegu xD zjechaliśmy trzy kurorty i jeszcze więcej campingów, aż znaleźliśmy wolne miejsce. I po raz pierwszy rozbiliśmy nasz dwuosobowy namiot. Spały w nim trzy osoby ;p tata w samochodzie. Ciężkie warunki, bo w nocy padał deszcz, i nie ominął on mojej odzieży, która nieopatrznie wyjrzała spod płachty namiotu, nie obejrzawszy prognozy pogody. Prysznice ciepłe były, każdy z nas dostał chip udostępniający ciepłą wodę - na minutę. Mama zużyła dwa wejścia, więc uznałem, że jebać to, i poszedłem pod zimną wodę - w sumie dzięki mojej przesuniętej skali termicznej nie miałem tak źle ;p

Ale, ale, przecież prysznic to już kolejny dzień, a to w następnym... odcinku, także do zobaczenia ;)

//Spotkałem się z P i M, we trójkę, jak za starych, starych czasów. Tak najlepiej. Choć nie wiem czy dobrych, teraz chyba lepiej się czuję, ale z nimi to tylko w trójkąciku ;3
/// Trochę intensywniej gram na keyboardzie ostatnio. A propos, dostaliśmy się na kurs, ja i ST ;)
////Dziękuję wam, nie miałem tyle wyświetleń w miesiącu od grudnia :D
/////Ostatni dzień wakacji, nie jestem tym bardzo zawiedziony :D

środa, 27 sierpnia 2014

60. Północna Italia V

12. Wenecji chuj nie trafił

Wenecji chuj nie trafił. Dziękuję.

Z samego rana sprawnie wstaliśmy, zjedliśmy, wyjechaliśmy. Wenecja jeszcze daleko, ho, ho!

No i ten. Jechaliśmy.
I ten. Jedziemy.
I teen, ale widok, jaa...

Wjechaliśmy do Wenecji samochodem, krajówką kilka kilometrów przez morze :D Znaleźliśmy szybko ogromny parking i wszyscy poszli grzecznie na Piazza Roma (albo jakoś tak). A z Piazza Roma... kursują autobusy wodne i gondole!

Gondole może i są romantyczne, ale w naszej rodzinnej wycieczce romantyzmu nie było trzeba ;p poza tym droższe i wolniejsze. A autobusik sobie popierdziela po Canale Grande i jest zajebiście.

Przepłynęliśmy dużą kanału część, no i przyznam, że w niektórych miejscach troszkę śmierdzi, inne są stare, nieodnowione, z zaciekami i brudne. Ale w pierwszym wypadku są to sporadyczne sytuacje, a w drugim - no cóż, to właśnie dodaje Wenecji klimatu. W żadnym razie nie jest przereklamowana. Płyniemy, płyniemy... co minute zdjęcie... Ale most! Jaki pałac! O, żesz kuwa!

I wysiedliśmy sobie przy Ca' Rezzonico - muzeum XVIII-wiecznej Wenecji. Dom Julii w Weronie był otwarty w każdy dzień poza poniedziałkiem, kiedy tam byliśmy... a Ca' Rezzonico jest zamknięte tylko we wtorki :/

A, przypomniało mi się coś - w Weronie zwiedziliśmy jeszcze duży czerwony zameczek :D a przed nim stał pomnik Camillo Cavoura, pierwszego premiera zjednoczonych Włoch ;) nie omieszkałem o tym wspomnieć rodzinie ;3

Ale Wenecja. No cóż, poszliśmy dalej, do Gallerie dell'Accademia. Wszedłem za darmo, była klimatyzacja i toalety, ale obrazy bardzo typowe dla przełomu średniowiecza i renesansu. Nic specjalnego, jak dla mnie, choć przewodnik okrzyknął je absolutnym must-see. I dalej wyznaczyłem drogę przez kościółki i kościoły -wszystkie piękne - prosto na plac Świętego Marka. Oh fuck - pierwszy, i nie wiem, czy nie ostatni, widok łączący ze sobą monumentalność z prawdziwym urokiem, zapierający dech w piersiach. Wspaniały plac, pełen gołębi ;p Weszliśmy na Kampanilę (w chuj wysoka wieża, z której zazwyczaj widać całe miasto - to nie nazwa własna), i było z niej widać całe miasto, super :D Przeszliśmy się przy Palazzo Ducale, po wybrzeżu, skoczyliśmy sfotografować słynny mostek - Il Ponte del Sospiri - znaczy Most Westchnień. Jak się mówi, przez ten most prowadzono skazańców na wyrok. Wyglądał zaskakująco romantycznie jak na takie użycie.

A zatem, jak widać, Wenecji chuj nie trafił, trafił tylko Bazylikę Świętego Marka - było już za późno, musieliśmy znaleźć nocleg i kończył się czas na parkingu ;p Ale na szczęście nie jestem mega fanem zabytków sakralnych, wszędzie jest ich na pęczki i jakoś przez wieki nikomu nie chciało się tego niszczyć, a prastarych fortec i zamczysk to ze świecą szukać, porównując do tej liczby bazylik, kaplic i świątyń.

Wróciliśmy inną drogą, żeby było ciekawiej ;) boczne uliczki, boczne kanaliki, boczne mostki, również ciekawe. Kupiliśmy na pamiątkę tradycyjną karnawałową maskę wenecką, w sam raz do kompletu z maską z Krety sprzed roku ;) Zjedliśmy kanapki z barku - ale jakie pyszne! I drogie... I sycące! I... jedziemy z powrotem na kontynent.

13. Fusina, gut mieścina.

A tak. Znaleźliśmy camping w wiosce tuż pod Wenecją, na brzegu Adriatyku. Całkiem dobry i całkiem niedrogi - dwa pokoje w mobile home'ach, z tym problemem, że w dwóch różnych. Otóż w każdym homie są po dwa pokoje do wynajęcia, a nam zostało po jednym w dwóch wolnych domkach, lecz na szczęście obok siebie.

Opisałem właśnie wtorek 12.08, niedługo reszta! Pozdrawiam ;)

//ST nie jest gejem, to pewne.
///Mam spoko klasę na papierze, ale za mało chłopaków ;/
////Złożyliśmy z ST papiery na keyboard :3

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

59. Północna Italia IV

7. Buongiorno!

Obudziłem się w luksusowym domku na luksusowym campingu. Zjedliśmy wszyscy czym prędzej równie luksusowe polskie śniadanie i ruszyliśmy na poszukiwanie plaży. W końcu trzeba choć raz skorzystać z jeziorka, które ma aż 50 km (i w pizdu szerokości)!

Oj, a wszędzie zacumowane jachty. Nie zauważyliśmy przedtem, w jak bardzo wystawnym miejscu się zagnieżdżamy. I żadnego kąpieliska nie widać.

Zatem szybka decyzja - chuj z plażą, jedziemy zwiedzać! (a tak poważnie to mieliśmy zaplanowaną drugą plażę na później)

8. Włoski Hel

Pojechaliśmy zatem dalej przy jeziorze, na niewielki cypelek wcinający się w wodę niby sztylet w gołe ciało. Albo, mniej poetycko, chuj w dupę.

Mieściła się na nim malownicza mieścina xD Sirmione nazywana była. Po drodze na plażę minęliśmy bajkowy zamek w bajkowych uliczkach przy bajkowym kościółku. A przy plaży piękne wzgórza, skarpy, zajebiste fale i woda do kolan przez ponad pięćdziesiąt metrów ;p

Ale streszczając się, na plaży zrobiliśmy wszystko, co na plaży się robi.

9. Włoskie jedzenie

Pozwolę sobie przytoczyć fragment mojej rozmowy z koleżanką, bo myślę, że dobrze w nim opisałem nasz obiadek ;3

o jedzeniu mogę powiedzieć tyle, że, jak to w krajach z euro... jest drogie. I przepyszne Oczywiście, jeśli wiesz, jak je znaleźć. Nie w barze, czy nawet wyszukanej, mało rodzimej restauracji, ale najlepiej w typowej włoskiej, nie przy głównych ulicach, pizzerii lub trattorii. Pierwsze dobre włoskie jedzenie czekało na nas niecierpliwie w Sirmione - przepięknym miasteczku nad jeziorem Gardą, o podobnej lokalizacji, co Hel - na wąziutkim cypelku. Po bajkowym zamku i gorącej plaży naszą rodzinę niesamowicie zmógł głód, głód, którego nie dało się zamaskować wcześniejszymi lodami, toteż wartko popędziła nasza jednostka brukiem i deptakiem do pizzerii. Prawdziwej, włoskiej. W środku był wielki piec na ciasta i otwarta kuchnia, gdzie kucharze (sami faceci!) przygotowywali swoje specjały. Zamówiliśmy dwie pizze i jedno calzone. Znasz calzone? To ten rodzaj pizzy z ciastem zwiniętym w wielkiego pieroga ^^ I wszystko było pyszne To calzone z serem, salami i czymś jeszcze, ale ser! Jak on się ciągnął... Pizze nawet pamiętam, Diavola i Specialita, obie pikantne, w takim idealnym stopniu
[...]

Otóż, w tej pizzerii była też jakaś wycieczka, niestety chińska (bo wolę japończyków ;p) i tylko jeden mówił coś iście łamaną angielszczyzną do kelnera. A poza tym nie rozumieli nic, co włosi do nich mówili i tylko się uśmiechali, gdy jasne było, że padł jakiś żart lub tamci się uśmiechali. Wyszli po jedzeniu, żegnając się popularnym: "bye, bye!" a kelner do nich przyskoczył, roześmiany, i pomimo braku (dosłownego) zrozumienia zaczął się awanturować, dlaczego nie żegnają się w ojczystym języku
A, w takiej facebookowej konwencji, zawsze to urozmaicenie ;)

Ale nie było czasu, tego dnia mieliśmy jeszcze w planach Weronę i Mantuę, a dochodziła 15 :/

10. Werona i cycki Julii

Już tłumaczę. Ci z was, którzy nie czytali lub nie pamiętają Romea i Julii, mogą nie wiedzieć również, że to w Weronie właśnie toczy się cała akcja dramatu. Zaczęliśmy bardzo klasycznie. Uliczki, uliczki, i jeszcze więcej uliczek, prowadzących na plac. A na placu, klasycznie, zabytki. W tym wypadku rzymska Arena z I wieku i symetryczny pałac w wielkim portykiem z kolumnadą. Mamy zdjęcia z legionistami, którzy stali sobie przed Areną :D Oczywiście dopiero po zdjęciu okazało się, że chcieli pieniędzy. Do przewidzenia...

Dla nas to było malownicze, rozjebujące i w ogóle, jednak was chyba nie zachwyci kolejna informacja typu "uliczki, piczki, uliczki,o, a na końcu placyk". Tak właśnie było.
ALE...
Z placyku weszliśmy na piękny, typowy dla renesansu dziedziniec pokaźnego, majestatycznego pałacu. Bardzo ładny, ale ja nie o tym.

Jak się dowiedziałem, w Weronie istnieje Dom Julii :o Casa di Giulietta - może niewielki, i może do niego nie weszliśmy, ale dotykałem cycków Julii, to się liczy!... Jak jakieś setki tysięcy ludzi :/ Nieźle wypolerowany ten cycek xD Ale fajny posąg mimo to :D Czemu w Olsztynie nie ma na przykład... nagiego Kopernika? xD

No i cóż? Nadszedł wieczór...

11. Mantuę chuj trafił

Mantuę chuj trafił, bo nadszedł wieczór. Wróciliśmy na camping.


//Przepraszam za mniejszą atrakcyjność i polot tego tekstu, ale pisałem go w trzech częściach i to bez wielkiego pomysłu :/

///ST to jednak chuj, zakochał mnie w sobie ;p

niedziela, 24 sierpnia 2014

58. Północna Italia III

5. Włochy, nareszcie!

I w końcu tytuł posta będzie się zgadzać z jego treścią. Od rana w niedzielę 10.08 Przejechaliśmy resztę Austrii do granicy i przez nią. Znaleźliśmy się w rejonie weneckim, Veneto (:O), a naszym celem była, oczywiście, We Padwa!

Małe, urocze miasteczko, polecane nam przez babcię (dziadkowie to zajebiści podróżnicy i zwiedzacze, bardziej niż my). Parking. I na wstępie ładna uliczka, która za żadne skarby nie mogła umknąć mojemu obiektywowi. A za uliczką... placyk! A na placyku... bazylika Świętego Antoniego! Bardzo ładna, z gatunku tych, które mi się podobają. Przynajmniej z zewnątrz. Nietypowy, przerobiony gotyk, pełno kopuł i solidnych, acz strzelistych wieżyc. Niektóre elementy widocznie ukazują wczesny renesans, całość zbudowana z ciepłej czerwonej cegły. Moją ulubioną zabawą podczas zwiedzania było rozpoznawanie stylu architektonicznego poszczególnych budowli :D

Natrafiliśmy jednak na pewne surowe restrykcje przed wejściem do bazyliki. Ja musiałem schować aparat, a mama odkryte ramiona i uda do kolan. Znaczy, musiała iść do samochodu i się przebrać. W tym czasie ja zostałem z bratem na placyku, gdzie miał on zjeść bułkę do powrotu rodziców. Fascynujące, prawda? Tak, bo postanowił podzielić się nią z przelatującą wycieczką gołębi. Nie bały się, widocznie często je karmiono w ten sposób. Iii mam z tego kilka świetnych zdjęć ;)

W końcu zwiedziliśmy bazylikę od środka. Tylko nie pamiętam czy była ładna, bo nie mam żadnych fotek ;(
Ale dziedzińce przy zakrystiach i baptysterium zazieleniły mój aparat, to wiem :)

Poszliśmy dalej, na Prato della Valle (że też pamiętam takie nazwy) - piękny plac, z okrągłym parkiem na okrągłej wysepce pośrodku, otoczonej okrągłą fosą, przez którą prowadziły rozłożone symetrycznie z czterech stron cztery okrągłe mosty.

Pierwszym, co uświadczyła moja mama, były torebki sprzedawane na pierwszym mostku. No cóż, tata nie miał co się opierać. Zostaliśmy w parku chwilę, robiąc zdjęcia, ja jeszcze podziwiałem dwójkę dzieci robiących gwiazdy i stających na rękach. Pójdą w moje ślady :D

Potem weszliśmy do drugiego kościoła, którego zupełnie nie pamiętam, a wracając do samochodu, zabłądziliśmy, trafiając przy tym niejednokrotnie w kolejne ciekawe zakątki.

Geez, czy ja nie rozpisuję się za bardzo?

6. Bo kto bogatemu zabroni?

Na wschód. Autostrada. Wszystko płatne. Nawet toalety płatne. Jest. Koniec. Zjazd. Jesteśmy.

Jezioro Garda. 50 km długości i jakieś w pizdu szerokości. Czy raczej, wąskości. już po ósmej, szukamy noclegu, poleconego nam przez znajomych campingu. No i jest. Oh fuckin' shiet.

135 € za jedną noc. A zostajemy dwie :o 
Okazało się, że to jakiś wypasiony mobile home był, z klimą, kuchnią, pięcioma pokojami. No cóż, ten jeden raz zabalowaliśmy jakieś sześć stów za noc.

Mieliśmy plan zostać tam dwie noce i pozwiedzać wszystko dookoła ;)

Nie codziennie mam wenę, chęć i czas, ale akurat dzisiaj, kiedy nie mam czasu, coś tam dopisałem. To była niedziela 10.08, postaram się opisywać po jednym dniu na post ;p

//do widzenia, idę do ST :3

sobota, 23 sierpnia 2014

57. Północna Italia II

3. "Następnym przystankiem miał być Wiedeń" - no i był!

Wspominałem, że jestem świetnym nawigatorem GPS? Nie? To wspaniale!

Wjechaliśmy samochodem do ścisłego centrum miasta.
Nie było końca korkom, zatorom, światłom, pieszym i irytacji kierowcy, dopóki nie stanęliśmy na cudem znalezionym miejscu parkingowym. Płatnym.

No nic, rzekł mężnie nasz Hyundai, jeszcze gorszy jest upał. O, ja pierdolę, dodał.

Przeszliśmy się po parku botanicznym, gdzie rodzice zachwycali się drzewami i roślinami, których jeszcze nie było w naszym ogrodzie lub nie znajdą się tam nigdy. Obejrzeliśmy wystawę obrazów urządzoną czasowo w szklarni tuż obok (nie lubię sztuki nowoczesnej, niektóre "dzieła" mogłyby powstać równie dobrze, gdybym opluł płótno farbą albo niechcący przewrócił tęczę). Wspomniawszy na narzekania naszego Hyundaia, sami zaczęliśmy się żalić na skwar.

Niedaleko stał pałac belwederski z ogrodami. Pięknymi, symetrycznymi, zadbanymi w stylu francuskim ogrodami. Minęliśmy fontannę, żywopłoty, pałac, imponujący staw za pałacem... i zmęczyliśmy się.

Kiedy wsiadaliśmy do samochodu, wydawał się on mieć minę: "Nie mówiłem, złamasy? A, i co za zjeb zamówił mnie w kolorze czarnym?" Jest bardzo wulgarny.

Jeżdżąc krętymi uliczkami, odblokowując kolejne levele w grze 'GPS' na tablecie, przypadkiem zahaczyliśmy o katedrę wiedeńską. I tak się składa, że właśnie ją zapragnęliśmy zwiedzić! Jak zwykle zapomniałem, pod czyim wezwaniem to było...

4. Cały dobry humor w jeden wieczór i 115 euro w jedną noc

Kiedy już wyjechaliśmy za ścisłego centrum Wiednia, było popołudnie. To późniejsze. I do tego doszło, że ni stąd, ni zowąd zachciało nam się spać (upał + wysiłek + irytacja =... okoń  zmęczenie). Toteż pojeździliśmy sobie po przedmieściach, klucząc umiejętnie w uliczkach i mało fortunnie szukając noclegu. Ale niezwykle szczęśliwie dla nas przy mieście akurat odbywały się trzy imprezy sportowe naraz i przyjechało na nie pół Włoch. No cóż, przynajmniej w Italii będzie łatwo o miejsce (akurat!). Każdy polecał nam jechać dalej i dalej na południe, tym sposobem znaleźliśmy się prawie przy granicy, w Graz. Tam pojeździliśmy po mieście, zwiedzając korki i zapełnione noclegi. No, poza drogim pensjonatem (jeśli nie wspomniałem, mieliśmy śpiwory i namiot, najlepszym rozwiązaniem byłby camping). Ale minęliśmy go. Jednak zmęczenie w końcu wzięło górę nad oszczędnością i determinacją.
Wzięliśmy pensjonat za łączne ok. pięć stów polskich bez śniadania.

// Złożyłem dziś z ST papiery na kurs keyboarda, wczoraj byliśmy w kinie tylko we dwójkę, a pojutrze spotykamy się z naszą przyjaciółką :3

///ST uroczo się uśmiecha, nie mówcie mu ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

56. Północna Italia I

Buongiorno, wróciłem z wakacji :D

Wciąż jestem zmęczony, ale także wciąż opalony i szczęśliwszy - bilans dodatni.

Nie opiszę tego wyjazdu tak, jak Paryża, bo zwyczajnie nie pamiętam tylu szczegółów ;p
Pozwólcie jednak, że zrobię z tego obszerny dziennik podróżniczka (teraz żałuję, że nie opisywałem codziennie wieczorem swoich wrażeń :/) podzielony na konkretne fragmenty, ze wszystkim, co tylko zdołam sobie przypomnieć. Fajnie? No to zaczynamy!

1. Pierwszy przystanek - Polska

Nie ma co, zajebiście. Co to w ogóle za punkt?
W piątek 8 wyjechaliśmy przed północą z domu. No i... to na tyle. Tata przejechał całą Polskę, podczas gdy my drzemaliśmy w aucie. Czy muszę coś dodawać? Około ósmej udało nam się dojechać do Mikulova - pierwszej, czeskiej atrakcji.

2. Mikulov - bajkowo-barokowy zamek

Czesi mają śmieszny język. I są w większości grubi, a miasteczka są szare, typowo jak tuż po upadku prlu, jakoś 20 lat za Polską. O drogach innych niż autostrady wolę nie wspominać :c Ale to miasteczko jest niezłe (tylko niezłe dlatego, że za 10 dni opowiem o innym, pięknym), ponieważ góruje nad nim wspomniany w tytule zamek na wzniesieniu. Do minicentrum miejscowości dojechaliśmy w sobotę rano i postanowiliśmy zacząć od śniadania. Jednak zaparkowaliśmy nie po tej stronie ulicy, co restauracyjki i jadalnie, a nie chcieliśmy jeszcze wykorzystywać zabranych przez nas tanich produktów i pieczywa polskiego, trzeba więc było przejść przez ulicę. Dlaczego to piszę? Bo nie było pasów. Przejechaliśmy zatem przez jezdnię.

Śniadanko zjedliśmy w restauracji hotelowej Zamećek(skąd ta nazwa?), po czym zabraliśmy się za pogodny, oczekujący nas prawdziwy zameczek.

Przejechawszy ponownie przez jezdnię zaparkowaliśmy i wspięliśmy się do górnej części miasta, weszliśmy do zamku, i... zwiedziliśmy go ;p Dużo tego nie było, ale jest naprawdę uroczy. Mam ładne widoki z jednej z baszt, dziedzińca, uliczek i ogrodów.

Następnym przystankiem miał być Wiedeń.


[jest pierwsza w nocy, a nie mogę się jutro spóźnić na spotkanie z przyjaciółmi, dobranoc]

niedziela, 3 sierpnia 2014

55. Powrót, again

Hej,
Co tam?
Zajebiście? U mnie też :D

Nie pamiętam, czy wspominałem w poprzednim poście, ale w ten weekend byłem z rodziną bliższą i dalszą na działce moich dziadków, i właśnie wróciłem.

Oczywiście słońce nie daje żyć od 7 do 18 (przynajmniej mi), a temperatura w zasadzie tylko w nocy jest całkiem ok ;p

Przyjechaliśmy koło 14, rozpakowaliśmy się, zjedliśmy obiad z grilla (mmm, karkówka i boczek :3), potem przyjechała rodzina "kuzyńska", a dokładniej hwujostwo. Ja niemal przez cały czas grałem z mamą (a później też z tatą, w trójkąciku ;D) w badmintona, i szło nam całkiem nieźle - choć byłoby połowę mniej odbić, gdyby nie moje poświęcenia - pokłułem sobie całe plecy ;p

Wszyscy razem przeszliśmy się nad niedalekie jeziorko (że też nie można tam wypożyczyć kajaków >:C), opłukaliśmy się lekko. Potem był grill i ognisko, przez cały czas piękna pogoda, a choć działka położona w cichym miejscu nieopodal lasu, od komarów wcale się tak nie roiło. Rodzice obu rodzin próbowali następnie kilku różnych piw (smakowych, limitowanych, nowych, typowymi też się zadowalali), a degustacja mnie też nie ominęła - co prawda częściowo zaocznie, ale posmakowałem kilku całkiem niezłych trunków ;) Jeszcze później, gdy wujek wyciągnął gitarę i śpiewnik i zaczęli razem z ciocią wyć do gwiazd, czułem się, leżąc na leżaku przy ognisku, taki najedzony, taki zmęczony, było tak przyjemnie i tak wygodnie, że przysnąłem :)

Jeśli chodzi o noc, oczywiście musiałem pokazać nutkę ekscentryzmu i kreatywności, a to dlatego, że nie chciałem spać na poddaszu, gdzie z pewnością było duszno, tylko w piwnicy - temperatura idealna tak w dzień, jak i w nocy, a do tego niezmienna. W mig ustawiłem sobie leżak, nań śpiwór, nań poduszkę - myślałem, że będzie świetnie, przecież przy ognisku leżak sam mnie ukołysał.

Nie, czytając książkę strasznie się wierciłem, było mi za ciepło w śpiworze. Ostatecznie położyłem się w nim na twardej ziemi, z miękką poduszką pod głowę i pod dupę - nie wypaliło. Jeszcze przed północą wymyśliłem analną finalną wersję mojego 'barłogu' - materac od leżaka na podłodze, a na nim śpiwór z poduszką. Dość przyjemnie, ale widocznie coś było nie tak, bo budziłem się kilkakrotnie. Po pobudce o 8.00 bolały mnie plecy ;p ale to raczej od gry w badmintona, tak samo ręce, siniaki itd. - sporo obrażeń za trzy godziny gry - ale jakiej, było mnóstwo zabawy i każdy z nas co chwilę robił coś komicznie, także momentami nie mogliśmy ustać na nogach ze śmiechu xD.

Alem się rozpisał, w takim razie już się streszczam - wszyscy poszli nad jezioro, tylko ja zostałem, by po raz pierwszy od pół miesiąca poczytać na porządnie książkę i - co mi się nigdy nie zdarzało - poopalać się ;d

Kiedy wrócili, był upał w chuj ;/ graliśmy trochę w badmintona, wyjęliśmy tę wiatrówkę, którą dostałem na kolonii ;p i strzelaliśmy z parunastu metrów do tarczki i do puszek - 'okazało się' (prawda, że się tego spodziewałem), że to ja mam najlepszego cela, choć wujek nie był wiele gorszy ;D A puszka ledwo dyszała pod koniec zabawy xD

W międzyczasie ci, którzy akurat nie strzelali, tj. mój tata, wujek i kuzyni (oprócz tego, co strzela ;p) postanowili pobawić się we mnie i zaczęli robić na trawie różnej maści gwiazdy, przerzuty, sprężynki, stać i chodzić na rękach - było bardzo śmiesznie, jak na badmintonie xD

I zarówno w tych akrobacjach, jak i w strzelaniu dawałem im wskazówki i pouczałem - czułem się jak instruktor, ba, jak mentor :D

A popołudniu jeszcze raz poszliśmy nad jezioro, tym razem ja też (wujkowie już pojechali do domu) - woda jak lód, ale wytrzymaliśmy jakieś dwadzieścia minut.

Iii jakoś wtedy już wróciliśmy, nic ciekawego. teraz siedzę tu zgrzany, ale czuję satysfakcję, bo nie przełożyłem pisania tego na później, a od razu zasiadłem i jednym (no, dwoma) tchem ukończyłem cały post :) Pozdrawiam wszystkich ;)

Ach, PS. mam prośbę do kogoś, kto miałby jeszcze chwilkę. Zerkniecie i porównacie moje obecne posty z tymi sprzed roku? Jak uważacie, mój styl, humor, ład się poprawiły, czy pogorszyły? Za odpowiedzi, najlepiej w komentarzu tutaj, z góry bardzo dziękuję ;)

sobota, 2 sierpnia 2014

54. Poooowrót ;D II

Idę przed siebie.
Pieszo.
Nie zatrzymuję się. Nie interesują mnie ludzie.
Naprawdę? Kim jestem?
Spojrzał na mnie. Mijając go odwracam nieznacznie głowę.
Czy on też się odwrócił? Tak, z pewnością. Jesteś idiotą.
Spojrzał na mnie, bo popatrzyłem prosto w jego oczy.
I nie odwrócił się, to wymysł widziany kątem oka.
A nawet gdyby się odwrócił, to z czystej ciekawości, nie mogłem mu się spodobać.
Idę przed siebie.
Pieszo.
Nie zatrzymuję się. Nie mogę przywiązać się do nikogo, nikt nie pójdzie przecież ze mną.

Idę przed siebie.

Pieszo.
Nic nie czuję. Zmęczenia, smutku, radości. Może ulgę. Bo idę. I coś jeszcze.
Coś negatywnego. Bo zbliżam się do celu.

Chcę wyruszyć w podróż, gdzie droga będzie moim celem. Gdzie dążenie jest już osiągniętą i wciąż osiąganą wartością. A kim w końcu jestem?

Human czy matfiz? Seme czy uke? Krótko- czy długowłosy? Męski czy zniewieściały? Ładny czy brzydki? Towarzyski czy nie? Ogarnięty czy roztargniony? Głupi czy pojebany? I po co ja to piszę?

Coś mi kazało, kiedy wracałem do domu. Pieszo i przed siebie.


Kilka dni temu wróciłem z kolonii. Tej samej, co rok temu, a zat
em już szósty raz. Specjalnie z tego powodu odkopałem starego posta na ten temat (17. Poooowrót ;D), gdzie rozpisuję się o ponownym spotkaniu z ST, o tym, jak mi się spodobał, jak się świetnie razem dogadywaliśmy... wydaje mi się, że od poprzedniego roku mój styl pisania znacznie się zmienił - i to, jak myślę, na gorsze. Ach, z testu mi wyszło, że mam lekką depresję, zatem biorąc pod uwagę wszystko, co w sobie krytykuję, co mi się nie podoba, no i fakt, że to tylko lekka depresja, można śmiało stwierdzić, że naprawdę jest się czym przejmować. Brak powodzenia, nieatrakcyjność, bierne spędzanie czasu, wygląd, brak stylu i motywacji... ale ja nie o tym.

W każdym razie w tym roku znowu byliśmy we trójkę na jedenastodniowym obozie - jako wolontariusze! To oznaczało jeszcze lepiej spędzone chwile :D

Jakby to napisać - minęło jak jeden dzień! Codziennie wstajemy ok. 8.00, śniadanie, myję włosy, kontrola czystości - oj tam, jest zajebista, przynajmniej u nas :D Zawsze z występem artystycznym - ale o tym później.

Po tym różne zajęcia, o 13.30 obiad (to mi porządnie rozregulowało zegar biologiczny, ze zwyczajowej 16-17), i sjesta poobiednia, 14-16. To był pierwszy rok, kiedy zaczęliśmy we trójkę z niej korzystać tak, jak należy w końcu (bez skojarzeń xD - spaliśmy). Ach, mieszkaliśmy w spiczastych dwupiętrowych domkach, i we trójkę jeszcze z innym wolontariuszem zajęliśmy całą górę, ich dwóch część bezpośrednio przy schodach, ja i ST pokoik obok, z drzwiami (bardzo prywatnie, wręcz intymnie, jakby nie patrzeć, że codziennie ktoś uwielbiał do nas wbijać i przeszkadzać nam jak nie w sekretnych rozmowach, to chociażby w odsypianiu poprzedniej nocy). Po sjeście były drugie zajęcia, a późniejszy wieczór dawał mnóstwo wolnego czasu, kiedy to byliśmy najczęściej odwiedzanym domkiem - nie ukrywajmy, nasza łącznie piątka wolontariuszy to najbardziej znana i towarzyska grupa na całym obozie - w tym momencie odpuściłem sobie skromność, bo rzeczywiście tak było - ja na przykład byłem ubóstwiany już nie przez jeden, ale dwa równoległe obozy xD

"O, ninja!" "Patrzcie, gdzie on wszedł!" "Jak on to przeskoczył?!" Dzieci w wieku 10-14 lat były szczerze zafascynowane :D

Ech... piszę tego posta już pół tygodnia, i codziennie jest taki upał, że nie umiem się zmusić ;c

Chyba nie umiem rozpisać się aż tak, żeby ukazać, jak dobrze się bawiłem te 11 dni ;p

Codziennie chodziliśmy nad jezioro, raz nawet byliśmy na kajakach (ja na jednym z ST ;3), i dowiedziałem się później, że o mało nie wpadłem na kolegę, który wypoczywał dosłownie po drugiej stronie jeziora :D

Mówiłem, że do lasu też chodziliśmy? Raz były podchody (tym razem ST był w przeciwnej drużynie, a ja byłem z naszym trzecim kolegą - nie piszę o nim zbyt wiele, ale lubimy się  tak samo ;p)

Strzelanie z wiatrówki, dmuchawki... (nie wiem, czy wspomniałem, ale profilem przewodnim obozu jest właśnie wojsko), zabawa w chowanego (zgadnijcie, kto był jedynym ukrywającym się snajperem :D)

Wszystkie posiłki na stołówce zawierały w sobie mniej więcej pół mojej porcji domowej, także wszyscy starsi byli wręcz zobligowani, by brać dokładki (poproszę jeszcze raz te dwie kupki ziemniaków i pół kotleta o łącznej powierzchni 1/3 talerza... albo nie, wolę drugą opcję) lub dokupować specjalne zapasy w sklepiku przy stołówce ;)

A w nocy... to moje najbardziej chaotyczne wspomnienia, dlatego pewnie pominę wszystko, co nie układa się w jakiś spójny wątek.

Albo wiecie co? Wspomnę tylko, że ja i ST standardowo kładliśmy się najpóźniej, gdzieś koło drugiej, a robiliśmy różne rzeczy, od kawałów innym śpiącym po ciekawe rozmowy o sobie albo o dziewczynach (tak, przy nim muszę być ultrahetero, ale przynajmniej nie musiałem udawać niezainteresowanego, gdy mijaliśmy wszelkie targetujące nas dziewczyny, w różnorakim wieku ;D). Poza tym, około pierwszej lub drugiej w nocy miałem prawdziwy przypływ weny twórczej, zresztą ST także. Po co ta wena? Otóż, jak wspomniałem wcześniej, każdego ranka była kontrola czystości w domkach. Sprzątnąć to jedno, ale każdy domek musiał przygotować dodatkowo coś kreatywnego. I tak, ST i pan drugi kolega pisali rap na podkłady ściągane w nielicznych miejscach w ośrodku posiadających Wifi, inny wolontariusz zagrał parę razy na gitarze, młodsi, którzy bardziej by naszej muzyce przeszkadzali, niż pomagali, ozdabiali nie nasze występy, a sam domek, np. układając napisy z szyszek typu: Welcome! Witamy! itp.

A jeśli o moje pomysły chodzi, to na początku obozu jeszcze napisałem wierszyk, tak na rozgrzewkę. Potem napisałem jeszcze kilka, ale traktowały w większości o erotyce, więc nie do końca nadawały się do zaprezentowania xD Ale w ostatni dzień postanowiliśmy zrobić mega występ (a jest po co się starać, każdy domek otrzymywał codziennie za to punkty, zliczane pod koniec obozu), więc ST i pan drugi zarapowali cover jednego kawałka specjalnie dla kierownika obozu (taki patriotyczny, kierownikowi bardzo to do gustu przypadło), który aż się wzruszył :D, potem, jak poszedł i została tylko reszta kadry, jeszcze jeden swój rap, i na koniec... Ja z gitarą! xD Nie, nie umiem grać, ale kolega mi tak nastroił, by dobrze brzmiało :D i zaśpiewałem balladę na zakończenie obozu, poświęcając każdemu z opiekunów trochę tekstu - byli zachwyceni, wygraliśmy, naturalnie (a w tym roku mieliśmy po raz pierwszy od jakichś trzech lat poważną konkurencję - domek dziewczyn xD) Ach, i innego dnia zaśpiewaliśmy w duecie z ST piosenkę z fajnego filmu :) nagrania z obu moich występów krążą już po opiekunach i kolegach wolontariuszach :D

Co jeszcze?
Były dwie dyskoteki - dupy nie urwały, żadna nie trwała dłużej niż 1,5 godziny, ale cóż, trzeba korzystać. I na obu tylko my we trójkę (ja, ST, drugi ;p) musieliśmy rozkręcać całą imprezę. Pół obozu ostatecznie wolało podeprzeć ścianę (prawda, tamten hangar zbudowali jeszcze w PRLu, ale chyba nie było czego się bać ;d)
A po dyskotece podchodzą do nas dwie opiekunki (około 40-50 lat i 30-40) i mówią, jakie to one nie są uwiedzione naszą zabawowością, że w nagrodę zorganizują naszej kolonii specjalne zajęcia. Yay!

Aaa, jeszcze jedno. Dostałem od kierownika obozu wiatrówkę xD Tak z dupy. Co prawda, jestem tam szósty raz, ale na ten przykład ST jest siódmy i nic nie dostał. Zauważyłem, że jakoś zawsze przypadam dorosłym do gustu, nawet mydlę im oczy tak, że myślą, iż jestem bezgranicznie grzeczny ;) Fakt, cała kadra tam bardzo mnie lubi i co prawda zabrania skoków i wspinaczki, ale jak już nie posłucham, to zawsze najpierw patrzą z podziwem, zanim coś powiedzą xD

Nie chcę się bardziej rozpisywać, przepraszam za długość tego posta, mam nadzieję, że ktoś dotrwał do tego momentu - w sumie pisałem to po kawałku przez cały tydzień - możecie czytać w ten sam sposób ;D

Wiele rzeczy z pewnością ominąłem, ale nieważne - widzicie, że było co robić. Kilka rzeczy zachowam dla siebie (:3), w każdym razie moje relacje z ST znacznie wzrosły. Zapisujemy się razem od nowego roku na kurs instrumentów klawiszowych (keyboard ;p)! Niedawno byliśmy na basenie, we dwóch, i na zakupach przy okazji, gdzie kupiłem sobie... uwaga, spodenki, kurtkę jeansową, koszulkę... i dwie koszule. Koszule! Przecież ja nienawidzę koszul, co się dzieje? W dodatku nie takie luźne, tylko węższe, powiedziałbym 'zgrabne' (nie, jeszcze nie pedalskie). Rodzice mówią, że w końcu zacząłem się ubierać xD Jak rozumiem, wcześniej chodziłem nago - dobrze wiedzieć ;p i niedługo idziemy z ST do kina, też we dwóch :D Nie jest gejem, za to mogę poręczyć, ale bardzo miło spędza mi się z nim czas ;) Ostatnio chyba trochę bardziej otworzyłem się na ludzi, jestem mniej nieśmiały, i ogólnie weselszy. Przestaję się przejmować byle rzeczami, wraca mi apetyt na książki, niedługo wróci też ten na pisanie (mam nadzieję).

A, ścinam włosy na krótko (kurde, czy kiedykolwiek napisałem na blogu, że mam długie? Jeśli nie, to macie niespodziankę).

Kurczę, na pewno o czymś zapomniałem. Niech to cholera, nie czytam tego od nowa xD Teraz jadę na działkę, w tym tygodniu do kina, na plażę i kajaki prawdopodobnie, za tydzień samochodem do Włoch - chyba najaktywniej spędzone wakacje! 


Ja nie narzekam, liczę na to, że u was też dobrze :D

A, pozdrawiam pana B, z chęcią popiszę ;)
(aktualnie mam fb i gg do wyboru, choć na gg rzadko wchodzę xD)