sobota, 23 sierpnia 2014

57. Północna Italia II

3. "Następnym przystankiem miał być Wiedeń" - no i był!

Wspominałem, że jestem świetnym nawigatorem GPS? Nie? To wspaniale!

Wjechaliśmy samochodem do ścisłego centrum miasta.
Nie było końca korkom, zatorom, światłom, pieszym i irytacji kierowcy, dopóki nie stanęliśmy na cudem znalezionym miejscu parkingowym. Płatnym.

No nic, rzekł mężnie nasz Hyundai, jeszcze gorszy jest upał. O, ja pierdolę, dodał.

Przeszliśmy się po parku botanicznym, gdzie rodzice zachwycali się drzewami i roślinami, których jeszcze nie było w naszym ogrodzie lub nie znajdą się tam nigdy. Obejrzeliśmy wystawę obrazów urządzoną czasowo w szklarni tuż obok (nie lubię sztuki nowoczesnej, niektóre "dzieła" mogłyby powstać równie dobrze, gdybym opluł płótno farbą albo niechcący przewrócił tęczę). Wspomniawszy na narzekania naszego Hyundaia, sami zaczęliśmy się żalić na skwar.

Niedaleko stał pałac belwederski z ogrodami. Pięknymi, symetrycznymi, zadbanymi w stylu francuskim ogrodami. Minęliśmy fontannę, żywopłoty, pałac, imponujący staw za pałacem... i zmęczyliśmy się.

Kiedy wsiadaliśmy do samochodu, wydawał się on mieć minę: "Nie mówiłem, złamasy? A, i co za zjeb zamówił mnie w kolorze czarnym?" Jest bardzo wulgarny.

Jeżdżąc krętymi uliczkami, odblokowując kolejne levele w grze 'GPS' na tablecie, przypadkiem zahaczyliśmy o katedrę wiedeńską. I tak się składa, że właśnie ją zapragnęliśmy zwiedzić! Jak zwykle zapomniałem, pod czyim wezwaniem to było...

4. Cały dobry humor w jeden wieczór i 115 euro w jedną noc

Kiedy już wyjechaliśmy za ścisłego centrum Wiednia, było popołudnie. To późniejsze. I do tego doszło, że ni stąd, ni zowąd zachciało nam się spać (upał + wysiłek + irytacja =... okoń  zmęczenie). Toteż pojeździliśmy sobie po przedmieściach, klucząc umiejętnie w uliczkach i mało fortunnie szukając noclegu. Ale niezwykle szczęśliwie dla nas przy mieście akurat odbywały się trzy imprezy sportowe naraz i przyjechało na nie pół Włoch. No cóż, przynajmniej w Italii będzie łatwo o miejsce (akurat!). Każdy polecał nam jechać dalej i dalej na południe, tym sposobem znaleźliśmy się prawie przy granicy, w Graz. Tam pojeździliśmy po mieście, zwiedzając korki i zapełnione noclegi. No, poza drogim pensjonatem (jeśli nie wspomniałem, mieliśmy śpiwory i namiot, najlepszym rozwiązaniem byłby camping). Ale minęliśmy go. Jednak zmęczenie w końcu wzięło górę nad oszczędnością i determinacją.
Wzięliśmy pensjonat za łączne ok. pięć stów polskich bez śniadania.

// Złożyłem dziś z ST papiery na kurs keyboarda, wczoraj byliśmy w kinie tylko we dwójkę, a pojutrze spotykamy się z naszą przyjaciółką :3

///ST uroczo się uśmiecha, nie mówcie mu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz