sobota, 11 października 2014

70. Wspominki

Siedziałem dzisiaj na strychu i przetrząsałem swoje papierki, kartałki, rysunki i notatki z dzieciństwa - a mam ich sporo, niegdyś w świetlicy dnia nie było, żebym czegoś nie rysował... Poza tym o tyle odstawałem od innych, że w wieku dziewięciu lat, kiedy wszyscy zbierali karty, metal tazo i tym podobne zabawki, interesowali się piłką nożną i oglądali mecze, ja z fanatycznym oddaniem poznawałem... alfabety xD Obsesyjnie drukowałem wszystkie zbiory znaków różniące się od alfabetu łacińskiego, w szczególności azjatyckie - tam w praktyce co kraj, to inny system zapisu mowy. Ktoś dostał kartę z Ronaldinho, ja cieszyłem się pięknym wydrukiem Hiragany, Katakany, Bopomofo, Hangeulu, Cyrylicy i ch*j wie, czego jeszcze xD

Kolejnym etapem w życiu było tworzenie własnych systemów znaków na podstawie tych wydrukowanych. Najczęściej polegało to na zmianie transkrypcji konkretnych gotowych znaków na taką, która odpowiadała wizualnie tym znakom z perspektywy alfabetu łacińskiego - przykładowo, grecka omega 'ω' oznaczać będzie w, bo wygląda podobnie xD
I w ten sposób wymyśliłem jako dziecko około 2669 znaków, które zapisywałem w zeszyciku xDD A niektóre systemy były bardzo ciekawe, na przykład jeden składał się ze schematycznych piktogramów przedstawiających ułożenie języka podczas wymowy zapisywanej głoski, inny jest kolorystycznym zapisem głosek (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że czyni mnie to synestetykiem) Z tego wzięła mi się późniejsza fascynacja językami... Albo historią, od ogromnej obsesji na punkcie starożytnego Egiptu... Ale ja odbiegam od tematu xD

Przetrząsam te papierki, dzielę na te, które przedstawiają jakąś wartość sentymentalną i te na makulaturę, a tu... zabytek mojego piśmiennictwa, napisany w czwartej/piątej/chyba nie szóstej klasie. Krótkie opowiadanie z moim kolegą (który mi się podobał, a o tym nie wiedziałem i o którym już kiedyś wspominałem) i koleżanką (która myślałem że mi się podobała, choć tak być nie mogło, i temu koledze też się podobała xD) w rolach głównych. Bezsprzecznie widać więc, że wówczas pełnili dla mnie oboje ważną rolę towarzyską.

Nie wiem, jak bardzo was to interesuje, ale ja osobiście prawie się popłakałem ze śmiechu, czytając to (troszkę długie i nudnawe, możecie tylko przelecieć wzrokiem w poszukiwaniu co lepszych fragmentów) (niektóre rzeczy pokazują, o czym ja wiedziałem już w podstawówce, choć życie towarzyskie leżało) :

"[bezpośrednia kalka]
Ja i R
Tom I
W poszukiwaniu Atlantydy

Nazywam się [ja]. Postanowiliśmy z moim kolegą R, że wyruszymy na poszukiwanie ATLANTYDY[serio, ogromne litery]. Spakowaliśmy dużo potrzebnych rzeczy: 4 paczki czipsów, 10 batonów, mandarynki, banany, jabłka, śpiwory, kilofy i harpuny. Nie zapomnieliśmy także o księdze Plate'a[Boże, dzisiaj nie mam pojęcia, co to xd] i innych dziełach na temat ATLANTYDY.
- Może weźmiemy P[koleżankę]? - spytał R, gdy mieliśmy wyjść.
- Czemu? - spytałem.
- Tak żebyśmy mieli dziewczynę[xDD] - odparł R.
Dodaliśmy więc śpiwór, kilof i harpun.

- Najpierw na Ocean Atlantycki - zaproponowałem [przypomnienie: tu są wymieniane potencjalne pozycje Atlantydy, jednak w rękopisie uznałem to za zbyt oczywiste, by jakoś to zaznaczyć :P]- Ale nie mamy, statku no to nie. I pewnie byśmy zabłądzili, bo tu jest napisane, że ona[Atl.] co jakiś czas tonie. Tu[gdzie indziej] piszą, że to jest Ameryka Południowa. Nie wierzę w to, więc nie. [jak szybko i niebezpodstawnie dokonałem selekcji xD] A w Andach, znowu nie mamy statku, więc także...
- Ale gdzieś musimy, no nie? - wtrąciła się P.
- No, racja - przyznałem - kto jest gotowy na podróż w Andy?
- Ja - powiedział R.
- Ja też - powiedziała P.
- Na statek - powiedziałem - idziemy. [ten entuzjazm i decyzyjność... i nigdzie nie ma powtórzeń xp]
- Gdzie jest port? - spytała P.
- Chodźcie, ja wiem - powiedział R - Tędy.

Poszliśmy za R do portu. Gdy już tam byliśmy, oznajmiłem: Ten wypływa o północy do Ameryki Środkowej. Poczekamy w sklepie.

Gdy już była północ, zakradliśmy się za beczki.
- Wypływa pan w rejs, kapitanie? - spytał jakiś pan.
- No jasne! Wprost do Meksyku! Odwiąż liny! - zawołał kapitan.
Pan poszedł na drugi koniec okrętu i zaczął odwiązywać cumy.
- Teraz! - rozkazałem i wspieliśmy się na najbliższą cumę niezauważeni. Byliśmy tacy zmęczeni, że od razu zasnęliśmy. [tuż po wspięciu się xD]

Nazajutrz ja obudziłem się pierwszy i pobudziłem wszystkich, po czym uciekliśmy na dach w obawie, że nas złapią.
- Patrzcie, jesteśmy pośrodku oceanu! - powiedział R.
- Jutro powinniśmy być w Meksyku - powiedziałem.

Cały dzień patrzyliśmy w ocean. Następnego dnia ledwo zeszliśmy ze statku, bo by nas złapali.
- Teraz na dworzec - powiedziałem.
- A gdzie on jest? - spytał R.
- Nie wiem. Spróbóję[;C] po hiszpańsku - odparłem.
- Dónte esta estación de trenes? - spytałem przechodnia. [na 100% niepoprawne, już widzę błędy xd]
- Todo derecho, de derecho, a la izquierda - odpowiedział.
- Gracias - podziękowałem - chyba prosto, prawo i lewo... Chodźcie! Sprawdźmy to!
I rzeczywiście; dotarliśmy na dworzec.
- Chodźmy na dach, ten jest za minutę do Chile! - zawołałem.

Do Chile jechaliśmy cztery dni.
- Dobrze, że mamy tyle jedzenia! - powiedział R.
- No... - potwierdziła P.

Gdy byliśmy w Chile, wyciągnąłem mapę świata i oznajmiłem: Chodźcie tędy! Za ok. trzy dni będziemy w Andach!
Lecz szliśmy tam pięć dni. [ale zwrot akcji xDD]
- Zostało nam jedzenia na dwa tygodnie! - zawołał R.
- Trudno, pójdziemy tam na sześć dni! - odparłem.

Po trzech dniach znaleźliśmy dziwne miasto.
- To chyba Machu Picchu - powiedziałem.
- Może już pójdziemy? - spytał R.
- Dlaczego? - spytałem.
- Bo te zwierzęta nie są przyjazne! - Dokończyła za R'a P. Wtedy dostrzegłem kamienne posągi zwierząt.
- To posągi [xD] - wyjaśniłem - tylko są tak pomalowane. Poza tym, musimy wracać.

Wróciliśmy szczęśliwie do Chile po trzech kolejnych dniach. I jak zwykle wślizgnęliśmy się tym razem od razu na sam dach statku. Płynęliśmy do Polski osiem dni.

- Więc ATLANTYDA jest do tej pory nieznana - stwierdziłem.
- No... - odparli zgodnie R i P.

Cena 10zł 50gr
Wydawnictwo [moje inicjały]
2007-2008"

Najlepsze jest to, po cholerę nam były kilofy, harpuny, i jak przeżyliśmy jakiś miesiąc na dziesięciu batonach, czipsach i owocach xDDD To rozgarnięcie dziewięciolatków, same szczęśliwe zbiegi okoliczności, wieczna dobra passa i wciągające dialogi, punkt kulminacyjny i pointa... xD Przepraszam, jeżeli kogoś tym zanudziłem, ale same fragmenty nie miałyby sensu. Ot, taki post-odskocznia, dla mnie mały powrót do przeszłości. Wspominałem dzisiaj trochę.

// Obaj z SZ jesteśmy lekko chorzy, tyle u mnie.
/// Ale nie na HIV, Jezu Chryste :c

3 komentarze:

  1. Znam to kiedyś stworzyłem zupełnie nowy alfabet idąc dalej stworzyłem gramatykę, potem słownictwo i uważałem, ze stworzyłem język, który rozumiem tylko ja, moja twierdza. Pisałem o wszystkim bez obawy o to czy ktoś to znajdzie, czy nie. Słowa były nowe bez ich znajomości nie szło przełożyć tego na język polski.
    Takich prób stworzenia własnego języka było bardzo dużo. Wielokrotnie tworzyłem gramatykę, poczym stwierdziłem, że jest za trudna i rozpoczynałem wszystko od nowa. Nigdy mi się to nie nudziło :D

    Z czasem gdy uzyskałem dostęp do internetu poznałem język esperanto i tak zacząłem się go uczyć :D Dziś jednak nie wiele pamiętam :(

    Historyjka jest ciekawa - taka podróż w czasy szaleńczej młodości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, a właśnie narzekałem na brak komentarzy :D Gramatyka i wymowa to moje ulubione części języków ;D

      Szaleńcza młodość... teraz rozumiem, co to znaczy o nic się nie troszczyć :P

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Jakoś czas temu z nudów na lekcji napisałem sobie na ręce jakieś znaczki. W domu zacząłem jeszcze przypisywać na kartkę i nieco zmieniać. Co prawda nie stworzyłem nowego języka, ale po prostu nowy szyfr. Do dziś go stosuję, gdy piszę coś prywatnego przy innych, jednak do płynnego czytania tego co napisałem jeszcze długa droga.

    OdpowiedzUsuń